Więc witam w TYM momencie roku. Tym, w którym polowa populacji świata okazuje się być fanami Nirvany. Nie narzekam, bo w moim wypadku może to wyglądać podobnie. Nie jestem typowym fangirlem (chociaż tak prawdopodobnie mówi większość z nich).
Nie chciałam powiedzieć dzisiaj nic odkrywczego. Ale kolejny mijający rok po śmierci Kurta i... to dalej ma znaczenie. Zastanawia mnie od czego to wszystko zależy. Co sprawia, że ze zwykłego człowieka można się przemienić w nie całkiem zrozumiany głos pokolenia. Nawet kilku. Bo właściwie mojego to już nie dotyczy. Cobain nie powinien być moim prorokiem. Ale kto, skoro nie on? To najbliższa mi przekonaniowo legenda. Nie tylko ideologicznie, z innymi za bardzo wyminęłam się dekadami życia. Naciągając trochę rzeczywistość, lata dziewięćdziesiąte to jednak dalej okres mojego żywota (taki powód do dumy, taki). Więc co mi pozostało. Chociaż, Jezus też nie żyje, więc chyba nie powinno mi to robić znaczącej różnicy.
Po części ta data uświadomiła mi ile się w ciągu tego roku zmieniło. Znaczy, teoretycznie niewiele, ale jednak coś... to nie ma, i nie mała być notka pamiętnikowa. Szczerze mówiąc nie lubię pamiętnikować nie mając kontaktu z kartką papieru. Z resztą ogólnie nie jestem propagatorem tak zwanego pamiętnika, bo...po co.
Ale chciałam też napisac to, czego nie napisałam z tej okazji rok temu. Bo nie umiałam.
Nie wiem z jakiej rqcji miałabym więc napisać to teraz...
Dlaczego kultura musi zabijać ideały?
Dlaczego lepsza legenda martwa, niż żywa?
Dlaczego żyję w świecie, bez kogoś kto mnie przez niego przeprowadzi.
Dlaczego wciąż nie potrafię napisać hymnu wyalienowanej młodzieży...
Ciężko jest byc żywym, gdy Kurt Cobain jest martwy.
Potrzebuję prostego przyjaciela.
Tu powinnam powiedzieć coś, że może się cieszę, że już rok tutaj siedzę, może przeprosic za zaniedbywanie bloga. Od pół roku piszę notkę na drugiego, to nie jest tak, że całkiem go olałam. Nie mam chyba za co przepraszać.
Tak ostatni raz na odchodnym, bo z braku możliwości nie wstawię do posta żadnej muzyki.
Coś co wyraża więcej, niż 1000 słów. Coś co zrozumieją setki. Coś, co ma prawo do miana hymnu wyalienowanej młodzieży.
Oh well, whatever, nevermind.