niedziela, 25 sierpnia 2013

Das ist keine Hund, das ist eine Kaninchen.

I've been thinking of this for few weeks and... I'm back. In English. Maybe it's a some kind of  habit, but holidays are ending and I feel that I need a practise with language. Writing blog is easy and... nice so it's a good idea, right?
Pfff, who cares, I know, that I'll change the languages here as often, as I buy CDs. Very often. Not always everything have to be clear. So it'll be a big mix of Polish-English Typical thoughts of Blue Orchid.
In fact, who said that i have to write posts in only one language? Nikt nie powiedział. Taa, pełna anarchia XD
So... I'll write few pos like this. And wait to see what will happen...
Maybe I won't write anything, because it's so much easier to qrite in own language, in diffrent I have to think of EVERY damned word, of grammar... nie, ja przecież i tak piszę co mi ślina na język przyniesie.

niedziela, 4 sierpnia 2013

OFF we love, czyli Hipsteriada 2013.

  Kiedyś byłam hipsterem. Tak jeszcze z rok temu nawet. Na szczęście hipsterem ideologicznym, nie tym co biega po ulicy w nerdach, wełnianym szaliku i kubkiem ze Starbucksa. Chodziło mi pewnie o ideę "słuchałam tego, zanim było popularne" ale też nie do przesady. Hipsterów też chyba można zaszufladkować jako subkulturę, a jako, że po mnie przynależności do żadnej RACZEJ nie widać, to po prostu uznajmy, że nim byłam. Żeby być szanowanym hipsterem, trzeba być przecież, nie inaczej- jak najbardziej i często niepotrzebnie ALTERNATYWNYM. Na każdym kroku. Z czasem męczy.
Przechodząc do rzeczy- kiedy część moich znajomych, baa, kiedy wszyscy zajebiście bawią się na Woodstocku, z przyzwyczajenia już wybrałam się na jakże alternatywny OFF Festival. Co powiem, kulturalne skupisku hipsterów (oraz tych, którzy jeszcze w sobie hipstera nie odkryli) wszelkiej maści, też wesoło. No i tak jak mówiłam, po prostu do niego przywykłam. Mieszkam dość bardzo blisko terenu imprezy, więc nawet teraz słyszę dźwięki ostatnich koncertów. A fizycznie brałam udział w festiwalu trzeci raz. Z pierwszego praktycznie nic nie pamiętam- zostałam raczej zaciągnięta przez rodziców, niż żeby iść z własnej woli, co się dziwić, byłam jeszcze większą gówniarą, niż teraz. Rok temu już potrafiłam się odnaleźć w muzyce, przychodzę w piątek i nagle życie nabiera sensu! Pierwszy raz spotkało mnie słońce, zamiast klasycznej dupówy i burzy, atmosfera wyrąbista, i <niewiemcojeszczenapisać>.
Po OFFie czuję się z siebie dumna, ponieważ:
  • WYTRZYMAŁAM, BOŻENKO, WYTRZYMAŁAM cały koncert Zbigniewa Wodeckiego. Pod sceną. Co jak co, ale Artur Rojek ma jednak fantazję zapraszając artystów. Można to nazwać, jak kto chce, ale było zabawnie XD
  • Wytrzymałam mniej, ale jakieś 15 minut na Scenie Eksperymentalnej. Nie kojarzę nawet na koncercie jakiego zespołu, co nie zmienia faktu, iż czuję dumę w jako takim utrzymaniu świadomości pod sceną. Bo na prawdę, bywa ciężko :)
  • Nie wydałam więcej, niż trzeba pienionszków w strefie z płytami. Tam akurat zawsze przelatywała cała kasa, która została po biletach, której w tym roku już i tak dużo nie było ( z oszczędności zainwestowałam w tylko jeden dzień festiwalu ;__;).
Osobistych sukcesów chyba tyle. Nevermind (przepraszam, nie umiem się powstrzymać, muszę jakieś nowe hasło sobie znaleźć). Poprowadziłam sobie taki mały koszulkowy ranking. Stwierdzam, że David Bowie jest wszędzie- rzuciło mi się w oczy jakieś 6 koszulek z jego twarzą, dalej w kolejności jest Joy Division- 4 koszulki + torba półcienna, następnie 3 Ramonesów, 2 Dylana, jedna Gunsów. Dziękuję, wiem, że ludzkość jest mi teraz wdzięczna. No i oczywiście koszulki Smashing Pumpkins.
No właśnie. Specjalnie cisnęłam się na OFFa w piątek, żeby zobaczyć Dynie w akcji. No i, no i, no i było genialnie. TAKA energia, TYLE decybeli, TAKA atmosfera,  LUDZIE. Fajny efekt, bo po tej północy widać było,  że wszyli hipstarzy, a przyszła publiczność tego jednego koncertu. W każdym razie- mrok koncertu, jakaś taka genialna siła, SPACE ODDITY NA POCZĄTKU KONCERTU, jeny, WYMIĘKŁAM. Ale tak, jak w wypadku McCartneya- nie ważne, która piosenka byłaby najlepiej zagrana, to największe wrażenie zawsze robi na mnie ulubiony utwór. Więc tak, jak było z Eleanor Rigby, to tak też stało się z Bullet with a Buterfly Wings.
                                                               Wesołe piosenki, wesołe.
A tak w podsumowaniu- szkoda, że się w tym roku tak z Woodstockiem skrzyżował. Życie postawiło mnie przed ciężkim wyborem, nieprawdaż ;__; I tak ogólnie, to mimo tych idiotów w sweterku, szaliczku i nerdach- na przyszłość po prostu OFFa polecam :)