piątek, 12 lipca 2013

Hey ho, let's go.

  Tak szczerze mówiąc, to nie lubię wakacji. Albo siedzę na dupie i przez te dwa miesiące nic nie robię, albo czasu nie mam wcale. Niestety (lub stety) użytkuję chwilowo z drugiej opcji- mamusia robi wszystko, zeby pozbyć się mnie na dłużej z domu, to wysyła swe dziecię na obozy. Właściwie nic nie mam do tej formy spędzania czsu, co prawda wymaga to komunikacji z dużą ilością ludzi, co mnie ostatnio wyjątkowo przytłacza, ale.. no, da się żyć. W każdym razie- dzisiaj wróciłam z pierwszego obozu, odbywającego się na Kaszubskim Wypizgaczu. Nie powiem, właściwie ostatnie pół roku zastanawiałam się nad wyjazdem, bo dobra- jeżdżę tam od chyba drugiej, czy trzeciej klasy podstawówki, więc do ludzi zdążyłam się jako tako przyzwyczaić, tylko... No, po prostu jestem leniwa, jak zawsze. A to jednak ma znaczenie na obozie sportowym... Dupa ze mnie, nie sportowiec.
Reasumując (taa, tym słowem podniosłam poziom inteligencji posta)- dobrze, że pojechałam. Ludzie właściwie fajni, trafiłam na zarąbistego opiekuna, który zrobił z nas hardcore'ową grupę minimalistów. DZIEEN KUU JEE MYY. Zaczęłabym teraz narzekać, ale po co. Olłejs luk on de brajt sajd of lajf. Ooo, z pozytywów, to pozdrowienia dla gościa, który na obowiązkowej ( <3 tssa, pozytywy?) dyskotece puścił Blitzkrieg Bop i densował ze mną kameralne, dwuosobowe pogo. Było przynajmniej zabawnie XDD
Następny obóz od poniedziałku. Żeby mi się chciało tak, jak mi się nie chce ;_____;

I ogólnie, to z powrotem wróciła mi faza na Joy Division, nie wiem czy to dobrze, bo przynajmniej na wakacje wolałabym mieć fazę na zespół obracający się w raczej cieplejszych klimatach. Ale cóż, miłość nie wybiera...

Trzymajta się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz