Dobra, nie będę opisywać po kolei każdej piosenki, bo obawiam się, że wcześniej pogubiłabym się w prawie 40 utorowej setliście, więc powiem tylko, że mniej więcej po 30 sekundach otwierającego koncert Eight Days a Week czułam, że zlepiają mi się w głowie elementy tej małej układanki, zwanej życiem. Nie ważne, za jaką biografię muzyka bym się nie wzięła, zawsze występuje ten moment 'znalezienia swojego miejsca w świecie' dzięki danej płycie, piosence, whatever. Ten moment, w którym wiesz, co ze sobą zrobić, jak postrzegać śwait, przy okazji muzykę. Kurde, czegokolwiek by nie słuchać, wpływ Beatlesów jest bardziej lub mniej zauważalny. Ale jest zawsze. I tak, jak nie miałabym szansy w życiu na usłyszenie na żywo całego zespołu, to ten jeden koncert McCartney'a mi to w pełny wynagrodził. Takie niesamowite skupienie szczęścia, wzruszenia i Morrison wie jeszcze podczas tych trzech godzin. Przed koncertem tata zapytał się mnie o ulubioną piosenkę Żuczków. Nie powiem, miałam problem z odpowiedzią, nigdy nie umiałam się na żadną zdecydować i to nie tylko w wypadku tego zespołu. Nie odpowiedziałam. Ale podczas akustycznego wykonania Eleanor Rigby wybór wydawał mi się już oczywisty.
Co jeszcze mogłabym powiedzieć... Przy Live and Let Die poleciało więcej ognia, niż na statystycznym koncercie Rammsteina. A tam, to ognia nie szczędzą.
Czego pod żadnym pozorem nie mogę zapomnieć? Paula próbującego przemawiać po polsku- wspomnienie do przechowywania na zawsze. Nie powiem, wyszło zarąbiście, baa, zdania składane bardziej gramatycznie, niż moje. Ale i tak najlepsze były te proste zdania, typu <British Accent: On>"Taa piosenka jest dla Dżoona", "Napisałem tą piosenkę dla mojej żony Nansi", "Dobry wieszór, Warszawo!" lub smutne "Musimy już iść." Wyjątkowo smutne. Albo końcowe "Nara" XDD Niby ni, a cieszy.
"I wanted to talk to you in Polish all the time, but your language is very difficult. And here even baby talks in it"- mniej więcej, pewnie bardzo skrótowo, ale po prosu mnie urzekło^^
Co jeszcze? Niesamowita energia Helter Skelter- "You want a rock show?".
Albo:
"How many people is from Warsaw? *whooah* And how many people is NOT from Warsaw? *WHOOAH* ...Me too."
I niezapominająco jak najbardziej klasycznym NA NANA NANANANA, z kartkami Hey Paul w górze. Tak, jak Hey Jude mogło wyść dobrze, to wyszło genialnie, zajebiście <brakuje mądrych określeń>
Something wyszło po prostu uroczo, inaczej chyba tego nie potrafię nazwać.
"Ta piosenka jest dla Dżoordża." <3
To ten. Sir McCartney- dziękuję za chwilowo (co się oszukuję- ogólnie) najlepszy koncert w swoim krótkim życiu.
Awwww, cholera, też bym chciała tam pojechać :/
OdpowiedzUsuńI Eleanor Rigby... moja ulubiona...
Rany, na zawał bym padła przed sceną. Móc zobaczyć JEGO. Szczęściaro :)
Uuuu, wszyscy kochają starą Eleanor <3
UsuńWiesz, na zawał PRZED sceną pewnie też bym padła. Baa, już nawet w tym sektorze XY (bo czego się można spodziewać po najtańszych biletach kupionych z godzinę przed koncertem XD) mi tak serducho biło, że nie mogę^^
Ale przynajmniej samą w sobie chudą postać ze sceny było widać <3